4.30 dzwoni budzik. Po wczorajszym koncercie dzwiek budzika jest nieznosny. Jest Sobota, musze wstac, wziasc prysznic i dojsc na stacje. O 5.38 odjezdza moj pociag. Nie musze sie spieszyc, z domu wychodze pare minut po 5, spacer w sobotni poranek moglby byc przyjemny, gdyby nie samopoczucie, ktore przypomina o wczorajszej nocy, no i gdyby stacja byla troszke blizej niz 20 minut dobrego marszu.
Dworzec kolejowy w Teresinie, nie jest jakis szczegolny, za to szegolny jest jeden z pracownikow kasy Kolei Mazowieckich. Doszedlem do okienka dokladnie o 5.25.
- Dziendobry - pierwsze wypowiedziane dzis slowo bolesnie uswiadamia mi jak bardzo zachrypniety jestem. Niestety pan Brodacz nie raczy mi odpowiedziec, a ja sam dopiero zauwazam tabliczke "przerwa 5.20 - 5.30", Czekam. Czas dluzy sie strasznie. Po kilku minutach pan Brodacz odwraca tabliczke i swiatu ukazuje sie napis "kasa czynna calodobowo".
- Dziendobry - odpowiada, ha, widocznie przywitanie nalezy do obowiazkow kasjera, a przerwa rzecz swieta.
Bilet udalo mi sie kupic zaskakujaca bez problemow, malo tego, pan Brodacz wydal mi sam z siebie bilet wycieczkowy, czyli tanszy, o ktory nawet nie smialem prosic.
Peron oswietlony pomaranczowym swiatlem zapelnia sie ludzmi, co dziwne pasazerow chetnych na podroz tak wczesnym pociagiem jest naprawde sporo. Gdyby znali moje weekendowe plany z pewnoscia wsadzili by mnie do pierwszego lepszego szpitala psychiatrycznego.
Poczciwy EN57 kolysze mnie do snu, nie tylko mnie bo dzis przypadla mu rola pociagu widmo, gdzie spia wszyscy, mechanik byc moze tez.
Wysiadam na dworcu Warszawa Srodmiescie i korytarzami zmierzam na Centralny na spotkanie Mleka, z ktorym to zamierzam zrealizowac nasz plan podboju kraju z okna pociagu.